"Życie te nie teatr" śpiewał Różański, a w tym filmie wyraźnie widzimy, że życie to jeden wielki teatr. Każdy przed kimś udaje. Jedna wielka mistyfikacja. Wszystko powiązane układami wymyślonymi przez ludzi. Nikt nie ma odwagi się odkryc, powiedzieć stop. Jesteśmy przecież tacy sami. Wszyscy tam żyją w samotności swojego teatru. Smutne. Samotny policjant, samotne "sławne" dziecko, samotne wyrośnięte "sławne " dziecko, samotna córka i samotny umierający lekarz z równie samotnym pielęgniarzem, a gdzieś w oddali tak samo samotny jego syn. Jeszcze nie zobaczyłam do końca, ale taka refleksja mi się nasunęła.
Rodzice kontra dzieci, a "grzechy ojców spłyną na ich synów". Interpretacja tego filmu jest prosta jak drut. Niemniej jest to film bardzo atrakcyjny, dowcipny, pomysłowy. Zasługuje na najwyższą notę i zachwyt.
Może źle napisałam. Już nie pamiętam jego profesji, ale chyba faktycznie nie chodziło o lekarza.
a ja nie ogarnąłem, że to Ty jesteś autorką wątku, ha.
Earl był producentem, ba, był producentem WDKK?, czyli programu prowadzonego przez Jimmy'ego Gatora, co doskonale widać (nawet dwa razy) w trakcie napisów końcowych teleturnieju.
Oczywiście, że był producentem. To było przejęzyczenie. Freudowskie prawie, bo myślałam o pielęgniarzu i skojarzyłam z lekarzem... itd...