Recenzja filmu

Wyspa (2005)
Michael Bay
Ewan McGregor
Scarlett Johansson

Kończ Steve, wstydu (sobie) oszczędź

Micheal Bay i klapa finansowa. Niemożliwe? A jednak! "Wyspa" to bodajże pierwsza superprodukcja owego mistrza filmowego kiczu i beznadziei, która kompletnie nie trafiła w gusta amerykańskiej,
Micheal Bay i klapa finansowa. Niemożliwe? A jednak! "Wyspa" to bodajże pierwsza superprodukcja owego mistrza filmowego kiczu i beznadziei, która kompletnie nie trafiła w gusta amerykańskiej, niezwykle mało wymagającej publiczności. I dobrze, bo ani pan Bay, ani jego słabiutka (choć jednocześnie jedna z lepszych jego produkcji) "Wyspa" nie zasłużyli nawet na garść zielonych papierków, że już o milionach nawet nie wspomnę. Określenie "kicz" doskonale zresztą pasuje nie tylko do tego, co wyszło spod ręki reżysera, ale również do tego, co sprezentował nam kompozytor. Słowo "kompozytor" z kolei nijak ma się do człowieka, który teoretycznie objął to stanowisko - ze świecą bowiem szukać drugiego tak słabego, pozbawionego talentu pseudoartysty, jakim jest Steve Jablonsky. Soundtrack ten jest jego sztandarowym "dziełem" - to znaczy pozbawionym jakiejkolwiek fantazji zlepkiem gotowych melodii z bibliotek sampli "Media Ventures", dodatkowo niesamowicie miałkim, bezpłciowym i wypranym z jakiegokolwiek klimatu. I na tym właściwie mógłbym zakończyć ten tekst, gdyż album ten nie jest wybitnie wdzięcznym obiektem do recenzowania i ciężko napisać o nim coś więcej. Ale dobrze, skoro tak ładnie prosicie...  Jak w innych pracach Steva Jablonsky'ego, tak i tu możemy mówić o niebezpiecznym zbliżeniu się do granicy plagiatu, a w kilku przypadkach nawet o jej przekroczeniu. Wrażenie déjà vu towarzyszyło mi niemal przez cały czas słuchania tej ścieżki, co swoją drogą nie należało do rzeczy przesadnie przyjemnych. Motywy, schematy i zagrania, jakie co chwilę się tu pojawiają, miałem już okazję słyszeć nie jeden i nie dwa razy, i to nie tylko w pracach z "MV", ale i również w dziełach innych, niezwiązanych z tym studiem kompozytorów. W wielu przypadkach zmiany są naprawdę symboliczne - tylko po to, aby autor oryginału nie mógł oficjalnie pozwać Jablonsky'ego do sądu. Ale olbrzymie podobieństwo i tak słychać. Mocno wyczuwalne są zapożyczenia z dzieł Hansa Zimmera - jakby nie patrzeć, mentora i nauczyciela Jablonsky'ego. "My name is Lincoln" (swoją drogą to jedyny utwór z tego filmu, którego da się słuchać, i to nawet z pewną przyjemnością) bezczelnie nawiązuje do "Now we are free" z "Gladiatora". Wydaje się, że Hans Zimmer nie powinien być dumny z takiego postępowania swojego wychowanka, ale rzeczywistość przedstawia się nieco inaczej - okazuje się bowiem, że jest on jednym z producentów tej muzyki, co moim zdaniem zakrawa na ironię i wyjątkowo słaby żart. Co najśmieszniejsze i najbardziej żenujące za razem, Steve Jablonsky kompletnie nie umie się posłużyć się gotowym materiałem zaczerpniętym z innych prac - wszystko brzmi niestety nieciekawie, bezpłciowo i sztampowo, zarówno w filmie jak i poza nim. Charakterystyczną cechą tego kompozytora jest to, że chętnie wykorzystuje w muzyce chór, aby stworzyć wrażenie epickości. "Wrażenie" to dobre słowo, bo z jakąkolwiek prawdziwą epickością album ten ma tyle wspólnego, co Steve Jablonsky z elitą kompozytorów filmowych - czyli nic. W efekcie soundtrack ten, poza dwoma, może trzema lepszymi fragmentami, nie wywołuje żadnych emocji ani nie przykuwa uwagi słuchacza. O klimacie już nawet nie będę wspominać, bo wręcz nie wypada. To, jak muzyka brzmi w kontekście wydarzeń na ekranie, również prezentuje poziom bliski dna. Coś takiego jak zespolenie tych dwóch środków wyrazu, obrazu i muzyki, właściwie tu nie istnieje. Co najdziwniejsze, nie jest to wcale niedopatrzenie ze strony twórców. Michael Bay najwidoczniej lubi takie brzmienie muzyki w filmie, gdyż konsekwentnie wykorzystuje je w kolejnych swoich produkcjach i chętnie współpracuje z "Media Ventures". Kontrolowana beznadzieja, chciałoby się rzec. I to już jest koniec. Dodam tylko, że Steve Jablonsky powinien się wstydzić. A wy, widzowie, najlepiej zrobicie, jeżeli odpuścicie sobie słuchanie tego "owocu radości twórczej" konia pociągowego ze stajni Hansa Zimmera.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy idzie się do kina na film autorstwa osoby odpowiedzialnej za stos produkcji spod znaku "zabili go i... czytaj więcej
Chwytem reklamowym może być już dziś niemal wszystko. Nawet to co jest z samej swej definicji... czytaj więcej
Filmy s-f zawsze mogliśmy dzielić na dwa rodzaje. Na przykład - nic niewnoszące opowiastki o bohaterach... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones